,,Nienawidze, czyli dzień świra po słowacku”
Idąc na monodram “Nienawidzę” stworzony na podstawie największego dzieła Marka Koterskiego spodziewałam się teatralnej adaptacji „Dnia Świra”. Na szczęście nie zawiodłam się.
Siadając na widowni, dostrzegłam głównie odbiorców w wieku 60+. Obawiałam się, iż spektakl będzie przeznaczony tylko dla tej grupy widzów, oraz że nie zrozumiem wielu jego aspektów. Moje obawy rozwiały się wraz z pierwszą minutą spektaklu. Od samego początku Peter Čižmár przeniósł mnie w świat sfrustrowanego człowieka, mającego na swoim koncie (jak mu się wydaje) same życiowe porażki. Bolączka dnia codziennego opowiadana w prześmiewczy i agresywny sposób nie może nie być zabawna. Na widowni co chwila słychać było śmiech. Dodatkowo nawiązywanie kontaktu z widzami jeszcze bardziej wciągało w przestawiany świat.
Nie mogę zapomnieć o wspaniałej grze aktorskiej. Na szczególne wyróżnienie zasługuje płynne i szybkie przejścia w tonacji głosu podczas „zmiany postaci”. Nie od dziś wiadomo, że jedzenie podczas grania na scenie jest trudne. Peter Čižmár bez problemu frustrował się na swój kraj z buzią pełną jedzenia.
Myślę, że osobom, które znają słynny „Dzień Świra” wiele wypowiedzi i scen rozbawi jeszcze bardziej. Przeniesienie filmu na deski teatru nie było łatwe. Jednak Klaudyna Rozhin, reżyserka i twórczyni adaptacji, poradziła sobie z tym zadaniem bardzo dobrze. Jako fanka filmu Marka Koterskiego świetnie się bawiłam. Siedząc na widowni czułam, jakby bohater rozmawiał ze mną i opowiadał mi po przyjacielsku historię. Już dawno nie spotkałam się z tak intymnym potraktowaniem widza. Miłym akcentem na koniec, tuż po ukłonach, była krótka opowieść Petera Čižmára o długiej historii spektaklu. Przedstawienie wystawiane już ponad 12 lat udowadnia, jak bardzo świat nie zmienił się i jak wiele problemów dnia codziennego stało się już rutyną.